Wyzwolona ptaszyno miłości
zapach świeżego prania przybiera postać wspomnienia
o cudzym żelu pod prysznic, którym kiedyś zmywałam plażowy gorąc ze skóry.
Chciałabym wrócić na Mazury,
pod stragany oblane złotym słońcem.
Przepłynęłam wtedy wzdłuż brzegu przez zzieleniałą wodę, ubrana od ramion po kostki.
Z glonami we włosach, tulipany puściły pąki w mojej młodej głowie.
Z wstrzymanym oddechem przekroczyłam próg podlegającemu władzy świata.
Serce wnet zabiło mocniej i nie zwalniało tempa, aż do teraz.
Przepłynęłabym ten sam brzeg po raz drugi, żeby miłosny prąd porwał mnie i obmył resztki ciebie, ale pozostawiłby smugi.
Dajże mi wizję, wyszorowaną z rozmydlonych przez frustrację uczuć.
Ubieram bluzkę, która pod koniec dnia zdobędzie szczyt zabrudzonych ubrań w koszu.
Czuję cię na sobie i jak obejmujesz mnie ramieniem.
Czy tęsknię? Tęsknię, ale większość wspomnień to szczegóły, które potrafią się dobrze ukryć.
Nie mogę dłużej się z tobą bawić.
Pozwolę ci się schować
i z dziecięcym zapałem,
zmuszona przez brak nowych tropów,
przestanę szukać.
Głosem sowy śpiewam ci nocami, że przez tamte lasy pełne drobnych igiełek
fruną nasze wspólne chwile, obleczone echem
między drewnianymi grzbietami.
Co roku odbijane w Błędziance
migocą na niebie.