Lipcowy dzień
Trawa pod stopami jeszcze wilgotna, ale już ciepła. Słońce zagląda między liście, zostawiając na skórze nieregularne ślady. Nikt się nigdzie nie spieszy, nawet czas idzie wolniej, jakby stąpał boso.
W tej chwili nie ma nic ważniejszego niż to, że jestem — że oddycham, że widzę, że słyszę. Nie trzeba więcej, bo wszystko, co istotne, wydarza się teraz.
Ten dzień nie woła. Nie stara się być wyjątkowy. A jednak zostaje. W pamięci, pod powieką, gdzieś głęboko — jak zapach nagrzanej ziemi po deszczu albo smak porzeczek jedzonych prosto z krzaka.
Nie chcę go zatrzymać. Chcę tylko pamiętać, że był.