Gnając na oślep
Wskoczę na konia, wraz z jego pędem,
wyjąc do niebios prawdziwie jak pies,
przed siebie tylko gnać stale będę,
by rozmyć się, gdzie horyzontu kres.
Nieść będzie buta i grzeszna pycha,
hen za horyzont ogromu dali.
Kolejny bezkres gnając odpycham:
drzewa dalekie, a ludzie mali.
Dogonię przyszłe zachody Słońca,
twarz będzie sumą wszystkich ludzkich lic.
Jeśli mnie Księżyc gdzieś z konia strąci,
spadnę bezwolny w nieodkryte nic.
Na nocnym niebie zrobię ślad jasny
mojej tęsknoty żywym płomieniem.
Stając się gwiazdą, dam jej blask własny,
spadnę na Ziemię, spełnię marzenie.
Witold Tylkowski