Drzewo
zawsze odradzały się od nowa wiosną
pół roku czekałem kiedy znów odrosną
gdy podleje je deszcz zielone rzęsiście
Przy życiu trzymały mnie mocne korzenie
co piły życiodajną wodę całe dni i noce
żeby z kwiatów narodziły się też owoce
które popieszczą latem słońca promienie
Już nie będę dla nikogo schronieniem
ani domem na którym gniazdo plotą
ptaki pośród gałęzi niczym nić złotą
pozostanie to głuchym wspomnieniem
I nie pokryje już śnieg nagich konarów
już nie zobaczę tych barw w jesienie
umieram wrośnięty w matkę ziemię
i nie będę miał już dla nikogo darów
Kiedy byłem drzewem dawałem własny cień
nierzadko wędrowcom zmęczonym w drodze
lub ptakom utrudzonym długim lotem srodze
dzisiaj po mnie pozostał sam spróchniały pień