Shar pa
pakuję krzyki, konflikty, całe zło.
W buty za ciasne wrzucam kilka kamieni,
by wyzbyć się resztek komfortu.
Są ze mną demony spraw —
trudnych i nierozwiązanych.
Powiodą mnie tam, gdzie odpuszczenie
płynie krystalicznym potokiem.
Wychodzę, choć sił brak:
niedospany, niedojedzony, nieczuły.
Pod górę wtaczam cały mój czas,
resztki jego płyną po stoku.
To nie pierwszy mój raz —
w mrok wejście, w mrok ubrany.
Jestem szerpą, niosę swój świat,
szarpiący zabliźnione rany.
Po drodze, w siedlisku, przed szczytem,
zostawię to, com z trudem niósł.
Z duszą lekką i czystą,
nazajutrz przypuszczę atak.