W obłędzie
Słowa płynęły w kałuży tajemnicy
Umysł zaiskrzył szaleństwem
Po cóż podejrzewać ?
Grzeczność ogrzewała spokojem
Lepkie poruszali tematy, języki stały się śliskie
Aż bezpieczne marzyły się sny
Nadszedł czas spoczynku...
Schody nie zaskrzypiały , ani razu
Na kluczu nie było widać śladów czerwonej rdzy
Drzwi zamknęły się
Posłusznie
Zwyczajnie
Jakby ostatni raz
Głośny , beznadziejny krzyk ofiary
Oznajmił...
Zbrodnia popełniona !
Krew
Na blondzie
I na siwiźnie
Szok
Sądzić, czy kryć winowajcę ?
Topiły się dowody
Na wierzch wyszła
Nieobecność
Nie wiadomo kogo
Prawda ruszała się ,niby osmolona mucha...
Każdy się wzdrygał ,lecz szukał
Sprzeczna tu logika
Nienormalność wiedzie prym
Musieli się cofnąć się do piwnic ...
Maminych słoików z maliną
Może jej duch nadal trzyma w ręce nóż?
Zbrodniarz zdemaskowany
Trup w koronkach uniewinniony
Obłęd nazwany
Bliżej go teraz poznano...
A może kilku?
Przecież było aż trzech wyrodnych mamisynków
Prawdziwi nie żyją...
Szaleńcy zostali
Koszmarne postacie
W umyśle znalazły schronienie
Nigdy nie istniały !