Chemia
gotowa
jak na ostatnią wieczerzę
Niech oni wierzą...
Ja próbuję
Choć trochę mi ciężko
Ta dawka mnie zbawi
Coś we mnie odrodzi
Rak
trudny
nowy
współlokator
nawet złośliwy
Nie wypada
zostawić go,
tak w spokoju
Pracowałam
Wychowałam dzieci,
najknąbrniejsze na świecie
Nawet kilka razy zdażyłam...
Szczytować
A teraz raka miałabym się bać,
Nie pogrozić mu palcem,
jak zbuntowanemu synowi?
Nie ma co czekać
Nie uciszy mnie szpitalne łóżko
Niech ktoś mi powie!
Czym jest eucharystia
ofiarowana przez lekarzy?
Myślę sobie,
szkoda
Nie uważałam,
Nie słuchałam
czterdzieści lat temu
Wiedziałam lepiej...
Widzę
jak przez mgłę
Panią Chemiczkę
była nawet
Panią Doktor
Lubiłam jej biały fartuch,
Kieszenie pełne tabletek,
Przepisy na tysiąc i jedną
fiolkę
Otworzyłam jedną,
chciałam eliksir
nieśmiertelności
Dostałam narkozę
Ktoś na spotkaniu
klasowym
kiedyś mówił...
Zmarła na raka
od tych fajek
Nieładnie wypominać
wychowawczyni
błędy
rzuciłam
zdrowa
z przekąsem
Porozmawiamy
niedługo
jak równy z równym
Ona mi wyjaśni,
co kiedyś
wybuchło