Wysłuchany
choć w mierze dużej jako słuchacz,
streszczony pewien zawiły życiorys,
co strunę pewną we mnie poruszył.
Zbyt wczesnym z bliźniąt był,
setnych gram ważąca tusza,
dusza pełna jednak sił,
pomogła przy życiu trwać.
Spod ryb znaku się wywodzi,
ofiaruje wszystkim, nie otrzymując nic,
wiele gór przeniósł, nie raz się starł
o gór tych ostre turniczki.
W rodzicach oparcia nie zaznał,
nie wierzył w niego prawie nikt,
tak często przełykał gorycz
alkoholowej matczynej łzy.
Ojca swego znać już nie chce,
zamknięte są, ciężkie te drzwi,
czując bezbronną samotność,
nakłada na siebie płaszcz krzywd.
W ciele zebrał je wszystkie,
lejców szczęścia w miłości nie utrzymał,
wtedy stanął na tamtej drodze Bóg,
sznurem z różańca go zatrzymał.
To sens jemu nowy nadało,
pomogło zamknąć w ryzach żal,
bo pozostała kwitnąca latorośl,
iskierki dwie rozpalonych gwiazd.
Chodź lata kark lekko uciskają,
nie czuje strachu, ani tamtego zła,
młodość w nim druga nastaje,
prowadzi dumnie, dzień dnia.
Tak w tej historii pozostawił mnie,
wyszedł, a ja zostałem sam,
pełen niepoukładanych myśli,
com zaszył je w tych strofach.