Po kolei
światło się ściele miękko na tory
trawy się śmieją w takt słońca spokojnie
a zboża malują pejzażem złotym
za szybą migocze złocista aleja
drzewa się kłaniają jakby znały drogę
każdy przystanek coś w duszy odbiera
i daje więcej, niż zabrać może
przemija łąka, mleczna i pachnąca
w oddali rzeka rozczesuje chmury
tuż za wzgórzem mrok się przecinający
otula milczeniem zbocza i góry
widok polany w odcieniach rozległych
mruga cicho spojrzeniami drzew
niektóre stacje są prawie bezwiedne
lecz każda niesie potrzebny tlen
i są też miejsca bez światła i głosu
gdzie stoisz dłużej, niż chciałbyś naprawdę
ciemniejsze góry w kształcie niepokojów
co uczą czekać, nim wróci oddech
mgła jak zasłona snuje się bez celu
okna pociemniały, zniknął sens dnia
głos się sączy spod stalowego szkieletu
a echo przeszłości o ściany gra
aż pociąg zwalnia wśród ciszy wzgórza
by serce wysiadło na stacji spokoju
świt w końcu rozlewa się po skórze
jak ciepły szept, co wraca do domu