Jesienna łuna
rozlanym zmierzchem nastaje
cisza
mewy kołują nad lądem pilnując
gniazd
morze leniwie prostuje swoje
grzywy
zacumował w porcie na chwilę
czas
samotny Meltemi skurczony przy
brzegu
tasuje ziarna piasku niczym talie
kart
papierowe żagle płyną po bezkresie
myśli przykute do bezkrwistych
skał
sól i wiatr we włosach w dłoniach
uleciały pocałunki z błękitnego
koralu ust
czerwoną łuną opada gdzieś za
horyzont
jedwabna wstążka z dziewczęcych
lat