Zbyt ostatnie
Grzmotów uciszonego,
Nie dodawaj gwałtownie
Zdania zbyt ostatniego,
Które by niczym ostrza
Iskier złotoróżowe
I eksplozji odłamki
Kłująco purpurowe,
Materię nocy zwiewną
Rozcięło nożem racji,
Bez podziału na konkret
I ulotność abstrakcji
I brutalnie, okrutnie
Twardym dźwiękiem chwilowym
Bezbronnie młodą ciszę
(Niby młotem stalowym)
W szklane zmieniło krople
Zbyt dotkliwie, boleśnie,
Nazbyt definitywnie,
Zbyt świetliście, za wcześnie,
I rozdarło na części
Milczenie zbyt samotne,
Przestrzennie niepodzielne,
Dziejowo nieistotne,
Lecz trzy tysiące razy
Pięścią chwili skruszone,
Między racją a winą
Rozdarte, zakrwawione,
W mnogości końców świata
Na części podzielone,
W pokutny całun dymu
Zwiewnego obłóczone.
Jedno, co zrobić możesz -
Uszyj jej ciszę nową,
Jak koc ciepły wełniany,
Łagodną, choć lutową.
Ciszę, która ukoi
Duszę nagle minioną,
Ciszę śnieżyście miękką
Lub wiosennie zieloną.
Ciszę, w której umilkną
Te pytania nie w porę,
Słowa, liczby, pojęcia,
I debaty, i spory.
Ciszę jak ukojenie,
Bez zdania ostatniego,
Wirem kolczastoorudym
Boleśnie rozbitego,
W pyłów niejednoznaczność
Podmuchem rozwianego,
Ognistości oddechem
Na zawsze zgaszonego.