Góry
prastarego rycerza,
krzyż na głowie jego,
przyświeca przybyłym pielgrzymom.
W koc zielonych łąk,
ubrane doliny i wzgórza,
maczane u szczytu w szarości,
farbowane pejzaże.
Strumienie kryształowej wody,
wymywają legendy skalne,
meandry drążonych zdarzeń,
niesione nurtu taktem.
Ametystowe dywany rozwija wiosna,
radośnie hasa pani rosa,
rzucając swoje dzieci bose,
tulące się do wszystkiego wokół.
Z daleka wilczy skowyt,
napawa niepokojem,
przeplatany z rogaczy krzykiem,
miłości dając znak.
Jesienne wieczory,
nakładają żółtobrunatny płaszcz,
na hale zziębnięte,
halnym podmuchem owiane.
Zapraszają do siebie schroniska,
ogrzewając zmarzniętych piechurów,
zdobywcę i szaleńca,
znaczących własny szlak.
Zima zaciera ślady,
gubi tych, co pewnie stąpali,
strąca śmiałków we wrzątku kąpanych,
torując przejście tym wytrwałym.
Jak dzieci matka, do snu układa,
niedźwiedzie, niby groźne tak,
daje odpocząć strudzonym szczytom,
kołysze do snu, do lata.