Zrobię sobie seans wywoływania martwych poetów
przed przejściem na dark side on the moon
będę czytał rozgrzebane wiersze
jak fekalia z zapchanej toalety
będę je wyciągał z wnętrza siebie
bez użycia rękawiczek i płynu dezynfekującego
piszę...
rodzi się we mnie
żart ponurego demiurga
o trzeciej nad ranem
przecież poezja nikomu nie zaszkodzi
nikt nie dostanie ataku weny
ani epilepsji
spójrz na te neurony
przekaźniki myśli
iskierki kłębiące się w mojej głowie
bezkształtne słowa
bezkształtna twarz
drżące dłonie
wznoszę toast za Bukowskiego
Wojaczka
Ginsberga
Barańczaka
puchnę od płynów
tych z bąbelkami i tych drugich
(Mr.Proper)
nikt mnie do niczego nie zmusza
a oni skatalogowani pod literą A
anabioza
absenteizm
anatema
mają pomarszczone dłonie
i w każdej butelkę szampana
wstrząśnięty płyn sączy się do ziemi
koronką słów
marsz żałobny dawno już umarł z głodu
zagrychę pochłonęli ignoranci
spuchły im usta
oczy zaszły bielmem
urządzę sobie seans wywoływania martwych poetów
ale zanim zapalę świeczkę
pójdę lewitować do ogrodu
by znów stać się osobnym
na tyle aby się w sobie zagubić