* (szedł, widziałam go w oddali...)
szedł, widziałam go w oddali
widziałam jak szedł
widziałam czarną skorupę wzgórza
szedł po niej
bez poręczy
miał latarnię morską naszytą na koszulce
widziałam go w oddali
zrywał drzewa
szedł sam
bez człowieka, bez psa
masował swoje serce
jakby to był szlachetny kamień
widziałam go kilka razy
raz kiedy stałam przy oknie
w nocy
wciągał wtedy niebo przez głowę
jak sweter
kiedyś szedł z pochodnią
jakby się prosił
błagał
żeby go zobaczyć
a może bał się że nie znajdzie drogi
tam dokąd zmierza…
a może w tej niemej sztafecie
chciał przekazać swój płomień ?
nie spotkał ręki
stałam przy oknie odchodząc
w głąb mieszkania
kostki lodu wżerały się w drinka
który trzymałam niczym pochodnię
widziałam go później jeszcze
jego biały żagiel kołysał się w głębi nocy
rozcinał grzbiety ulic
ponad meduzami świateł
ławicami pojazdów
wznosił się pastelowy latawiec
machał do mnie niezliczonością
kolorowych papierków