w strefie czarnych plaż
po księżycowym krajobrazie
w poszukiwaniu ciepła
ale płynie ono tylko z krateru
zamieniasz problemy
w wulkaniczny pył pod butami
myśli wdzierają się w ocean
jak zastygła lawa
a przecież diabeł Manriqueza
tkwi w szczegółach
zapalasz się jak suche krzaki
wrzucone efektownie w komin ziemi
tysiące kaktusów kłuje oczy
gdy popijasz samotnie malvasia
z porannej rosy osiadającej na winoroślach
gorące kamienie
zagrzewają do walki
pragnienia rzeźbią podskórne tunele
w grocie koncertowej słyszysz swoje serce
powietrze drga nerwowo jak struny
gdy wymawiasz moje imię nadaremno
niech je niebo uniesie lub pochłonie piekło