Uroboros
Choć trafia na nasze stoły, jak posiłek z męki.
Monotonia wgryza się głęboko, trucizną serce chłoszcze,
Efekt uboczny – emocje rzucam, wymiotując troskę.
Wdycham kadzidło z trybularza, gryzie w gardło mocniej,
I pali, coraz mocniej, mocniej... aż do samego końca.
Znów węzeł chmur nad głową, coś syczy, ostrzega,
Bezsilność wplata się w ciało, krzyczy, ale nie biega.
W oczach zła wiara się czai, rozżarza iskry zgorzkniałe,
Blask nadziei pryska jak bańka, znikając niepostrzeżenie.
Cień kroczy za mną, jak szmer niepewny, śliski,
Uroboros wciąż pełznie, gryząc siebie – głodny i bliski.