Kiedym...
amor już począł zacierać ręce.
Kiedym topił się dumnie nad ranem
w spojrzeniu ciepłym grzejącym serce,
pachniały włosy, wiatrem czesane.
Kiedym nagość twą mierzył uśmiechem,
dusza szeptała że to za mało.
Kiedym z ust swoich krótkim bezdechem
puścił pokusy, w ciałach zawrzało.
Doznania dzikie śpiewały z echem.
Kiedym w południe odchodzić musiał,
z żądzy porannej uszły rozbłyski.
Kiedym jeszcze raz spojrzał i słuchał,
jak mówisz cicho " jesteś mi wszystkim",
myśli obłędne amor zaduszał.