"Gwiezdne Wojny" w zaciszu miru domowego
Nie wiem czy Wam też tak się zdarza, lub zdarzyło, ale życie pisze czasami takie oto scenariusze:
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce ...
Wraca człowiek do domu, po dziesięciu czy nawet dwunastu godzinach walki w "centrum zarządzania galaktyką" (że już o parsekach "dojazdu" nie wspomnę). Otwiera drzwi miru domowego, po czym cichutko prześlizguje się do salonu (np. z piwem bezszelestnie wyciągniętym z lodówki). Siada na kanapie, z nadzieją na krótką chwilę relaksu i z cichutkim "pssssstt" otwiera puszkę i/lub włącza telewizor ...
i wtedy wkracza Ona ... avatar ... Lorda Vadera, adeptka ciemnej strony mocy!
Kipiące żarem oczy wściekle drążą wasze styrane ego, a rozpalony do czerwoności miecz upokorzenia podnosi się do góry gotowy do cięć ostrej jak brzytwa riposty.
Głęboki, gardłowo spowolniony ... oddech, zwiastuje nadchodzącą kawalkadę.
"THE FORCE IS MINE" - oświadcza "Vader", wskazując na pilota ...
No dobra nie ma się co tłuc o kawałek plastiku,
"masz weź sobie" ...
Tak to niestety bywa, że kiedy Vader już raz zasmakuje w mocy, chce jej coraz więcej, więcej i więcej ...
"OOOOBI" - pcha sztychem mroczny wojownik ...
"K..... jaki Obi"? odpowiadam w uniku.
"NOOO OBIIII !!!" szarżuje Vader
"Wan Kenobi?" - paruję.
Oczy mistrzyni ciemnej strony mocy na chwilę rozbłyskują energią supernowej, a fala dźwiękowa wybuchu roznosi wszystko w promieniu dwóch klatek schodowych ...
"OBI! KRAN CIEKNIE! DRUGI ROK! ŚWIETLNY!!! OBIECAŁEŚ!"
Wyprowadzony przed chwilą cios powala mnie na kolana zabierając resztki energii.
"Dobra spokojnie, jeszcze jeden rok ... świetlny ... i kupimy za pół ceny w Alfa Centauri" - chowam głowę pod "zastawą" (zastawa to forma bloku w szermierce).
Przez mgłę oszołomienia widzę jak Vader zbiera się do wyprowadzenia ostatecznego ciosu ...
Szczerze, niewiele pojedynków z Vaderem "statystyczny" mężczyzna taki jak ja, jest w stanie wygrać ... nawet jeżeli wygram rundę to jutro też jest dzień. Jeżeli jakimś szczęśliwym zbiegiem okoliczności uda mi się wytrzymać kilka potyczek to i tak finalnie sczeznę w lochu celibatu ... i co tu zrobić? Osobiście znam tylko jedno skuteczne i praktyczne wyjście ...
W takiej sytuacji trzeba odrzucić na bok i tak już mocno wyszczerbione argumenty, spojrzeć naszemu "oprawcy" głęboko w oczy i powiedzieć np. tak:
"Wypłynąłem na ocean Twojego spojrzenia i ... zapomniałem ...
skąd przyszedłem i dokąd zmierzam. Zgubiłem sens i znaczenie, a czas nawet on przestał istnieć. Błąkam się jak ślepiec w labiryncie strachu, że już Cię więcej nie zobaczę! Przyjdź do mnie!"
Wierzcie mi albo nie, ale ten fortel szermierczy jest w stanie spowolnić ofensywę całej armii rozwścieczonych Walkirii! Poradzi sobie równie sprawnie z rozbrojeniem naszego "Vadera".
Mroczny wojownik wypuszcza wtedy ostrze żalu oraz sztylet gniewu, a ciemna strona mocy uchodzi z niego z każdym kolejnym oddechem ...
Stoi zdezorientowany i oszołomiony fortelem, którego sam mistrz Yoda by się nie powstydził ... i wtedy moi drodzy ... dochodzimy do momentu, którego przegapić nie wolno!
Przytulamy bardzo mocno naszego "Vaderka", całujemy go gorąco w usta, a później ... cóż ...
"Szabla" w dłoń i do ataku ;)
Koniec ;)
A może początek?
Karaluchy pod poduchy :)
Dobranoc ;)
PS Tak naprawdę powyższa anegdota/opowiadanie jest skeczem, który przygotowałem kiedyś na firmową imprezę, ale nie dane mi było go zaprezentować. Wszystkie postacie są fikcyjne ;)
Z kroniki życia ;)