Skała
ścieżka wybrukowana korzeniami.
Polana rozległa, u stóp wzniesienia,
wspomina druidzkie obrzędy.
Docieram do skał w Piekle,
rzeźbionych skrzętnie setki milionów lat.
Wybieram pośród nich swoje miejsce,
wciągam zapach świerkowych prawd.
Mistyczna krew w nich płynie,
sfatygowana, granitowa skóra.
Milczą, wytężając słuch —
zaczynam niecodzienną spowiedź.
Odpinam z wolna ciążący plecak,
wypakowany po brzegi przeszłością.
Wciskam go między szczeliny,
żegnam lata bolesnych doznań.
Składam ofiarę na piekielnym ołtarzu —
całe zło przyciągnięte w to miejsce.
Po wyznaniu grzechów — oczyszczenie,
wdowi garb ulatuje w powietrze.
Głuchnę na moment, choć ptaki słyszę donośnie.
Deszcz klaszcze w liście, czuć aromat sosny.
Skórę mrowi wilgotny wiatr,
łza przystaje na progu powieki.
Teraz już lekkim jestem,
uważnie w sobie osiadam.
Siebie osadzam w tym świecie —
realnym - niemożliwym zarazem.