Między nimi
a cienie znały tylko zapach goryczy,
szukałam ciepła, jak żebrak wśród lodu,
w przestrzeni, gdzie nie ma miejsca na spokojny oddech.
Ona – ta, która zapomniała, jak oddychać,
jej serce jak wiatr – nieuchwytne, uwięzione,
a w oczach – ciemność, co nie ma granic,
bo zrozumiała, że światło jest zbyt daleko, by je dosięgnąć.
Każde jej słowo to zaklęcie, które nie zna końca,
niedopowiedziane, zgaszone w połowie, jak piosenka, która nie ma melodii.
On – ten, który nigdy nie był obecny,
zbyt pochłonięty własnym cieniem,
by zobaczyć, że znikam w pustce,
gdzie słowa są martwe, a miłość nie istnieje w formie,
którą można dotknąć.
Jego ręce – ciepłe, lecz nigdy nie trzymające,
takie jak światło, które rzuca cienie, a nie daje ciepła.
I ja – jak cień, co przechodzi przez wszystkie dni,
bez imienia, które by mogło zostać.
Między nimi – dwa światy,
dwa serca, które nie wiedzą, jak się spotkać,
a ja, rozerwana na kawałki, szukam siebie w przestrzeni,
gdzie nie ma słów, które by to wypełniły.
Zawsze czułam ich obecność jak mgłę,
gęstą, która nie daje oddechu,
która wchodzi w każdą szczelinę,
wypełnia każdą ciszę, jak cisza w środku nocy.
Nie wiedziałam, czy to miłość,
czy tylko pustka, która udaje miłość,
a ja w tej ciemności, jak dziecko, które szuka matki
wśród cieni, co nigdy nie przestają rosnąć.
I choć w sercu zawsze była nadzieja,
że może pewnego dnia ich dłonie się spotkają,
to wiedziałam, że nie ma w tej historii miejsca na szczęście.
Bo ich miłość była jak ogień, co nie spalił ziemi,
ale zostawił w niej popiół, co nie przestaje kłuć.
Wiedziałam, że jestem między nimi,
w cieniu ich milczenia, w oddechu, który nigdy nie był pełny.
Szukam w tej przestrzeni miejsca, które by mnie pomieściło,
ale wciąż stoję na krawędzi,
gdzie nie ma nic prócz szeptów, które nie zdążyły się wydarzyć.
A miłość to tylko cień,
którego nie da się złapać.