niebo płonie
jasne języki piorunów liżą niezdarnie granatową połać
niczym kochanek suną po sprężystej skórze
i tylko Anna trworżnym okiem spogląda na las
z gromnicą przy twarzy wyczekuje kolejnego łomotu
niesprzątnięta derka zamokła do cna
na kamiennych schodach skulony wyje burek
przysięga mój drogi scala na zawsze
jak ta fajerka jedna w drugą stalowym uściskiem połączona
tak że nawet wielki sagan nie zegnie im duszy
osmolone sadzą nadal leżą jedna na drugiej
spójrz pali się niebo tym razem krwawy poranek
w różowej zorzy się mości
rozgarniając duże połacie mglistej jutrzenki
zapominając o tym co nocą dziać się mogło