*Smutny dysonans
Słońce pobladło, wieczór barwy wymiata.
Codzienna rutyna...
On znał miejsce w szeregu.
O nic nie prosił, kiedy było za ciężko
Sznurował usta milczeniem.
Sobota ranek, większość żyła już weekendem.
Duże zakupy, samochód... byle szybciej.
Korki...
W podziemnym przejściu
tam /gdzie miłosierdzie i słońce nie dociera./
samotnie umierał człowiek.
Nie słychać szepczącego wiatru,
nie widać nieba przebitego kościelną wieżą...
A na schodach
usiadły one dwie samotność i śmierć.
Jeszcze nie pora, jeszcze nie czas...