*Pustka istnienia
Rdzawe liście drżą pod puchową
kołderką… rozpłakały się arcylirycznie.
Pierwszy śnieg przykrył wszystko.
Bez wyjątku...
Ciężar brzemiennych dni
na ułamek ciszy,
zniknął porażony pięknem... zapadł się
w białej ciszy.
Drzewa skąpane w bieli po czubki gałęzi,
(one kochają śnieżne kreacje)
a w pokoju
niezasłane łóżko ściska w gardle.
Gdzieś na końcu tej zamieci, pod zmarzniętą
grudą ziemi śpi nadzieja… by obudzić się z wiosną.
Już grudzień zerka przez firanki…
Kontakt z naturą koi i przynosi ulgę.
Czasem żyjemy jakby nas nie było - Zło znowu
prawdę ukradło.
Głowę zwieszam w zadumie, potykam się
o zaplątane myśli. Poczułam chłód...
płatków śniegu.
