Dziesięć złotych w naturze (7)
Naszykowałem wałówkę dla matki, bo poprosiła o parę rzeczy, i nawet udało mi się odpalić jej samochód, stojący od kilku miesięcy na podjeździe. Wziąłem też z domu stary telefon, kupiłem po drodze starter i zadzwoniłem do szefa, prosząc o urlop. Zrozumiał sytuację i nawet nie marudził, że zawracam gitarę w dzień święty.
Matka czekała na mnie na korytarzu przy wejściu z miną „chodźmy rwać stokrotki i spijać rosę z koniczyny”. Była to miła niespodzianka, bo w domu, odkąd pamiętam, była w kiepskiej formie. Pobyt w psychiatryku wyraźnie jej służył. Zrobiła się radosna jak nastolatka na haju. No, ale co się dziwić, skoro, jak twierdzi ciotka Helena: "na świecie najlepiej wariatom i egoistom".
Poszliśmy razem do sali, gdzie przebrała się w świeży dresik. Kiedy była gotowa, poprosiła, byśmy zeszli do kaplicy na mszę. Koniecznie chciała pomodlić się o rozum dla córki. Nie powiem, by uczestnictwo we mszy akurat teraz wzbudziło mój entuzjazm, ale czego się nie robi dla rodziny. Rzuciłem rozczarowanej Gabi przepraszające spojrzenie i zeszliśmy na dół.
Matka - dumna jak kogut, co zniósł jajo - trzymając mnie pod rękę, przedstawiała wszystkim napotkanym osobom, które znała. A było trochę tego towarzystwa.
- Dobrze by było, gdybyś poszedł do spowiedzi – szepnęła mi na ucho, gdy weszliśmy do środka.
- Mamo …- zaoponowałem niezbyt stanowczo, bo i tak wiedziałem, że postawi na swoim.
- Nie gadaj, tylko rób rachunek sumienia. – Klęknęła, pociągając mnie za sobą.
W konfesjonale siedział gruby księżulo i wyraźnie drzemał. Nie miałem ochoty przerywać mu snu, ale westchnąłem tylko i zacząłem szukać w kieszeni kurtki gumy do żucia albo tic-taca. Znalazłem luźnego mentosa i dyskretnie włożyłem do ust, chcąc odświeżyć oddech przed spowiedzią. Miał dziwny smak. Rozgryzłem go i poczułem, że to nie żaden cukierek, tylko kulka antymolowa, którą pewnie wepchnęła mi do kieszeni Helena. Miała dwa futra, więc bała się moli jak ruskiego wojska.
Ślina zaczęła toczyć mi się z ust. Matka popatrzyła na mnie jak na wcielonego diabła i z wrażenia wstała z klęczek. I ja się podniosłem, ale tylko po to, by wybiec z kaplicy. Niestety, w momencie otwierania drzwi puściłem pawia na wślizgującą się do środka Luizę Ciemięgło, która jak szpieg z krainy deszczowców podążała za nami ze swoją misją wywiadowczą.
- O Jezu! – krzyknęła stosownie do miejsca.
- Bardzo przepraszam – wydukałem, ale kolejny odruch wymiotny pognał mnie w kierunku łazienki. Nie skorzystałem z pokusy powtórzenia akcji na różowym dresie pani Luizy, który i tak był upstrzony wspomnieniem dzisiejszego śniadania.
Do kaplicy nie wróciłem, bo było mi wstyd. Podszedłem pod drzwi sali i wywołałem dyskretnie Gabrysię, tak by nie zauważyła mnie pani Luiza, która z uporem maniaka tarła przy umywalce swój zbeszczeszczony niedzielny dres. Kiedy opowiedziałem Gabi, co mi się przydarzyło, popuściła ze śmiechu w majty.
Znowu spędziliśmy ze sobą sporo czasu, śmiejąc się i gadając o wszystkim i o niczym. Do sali przyszliśmy tuż przed obiadem i ku mojemu zaskoczeniu matka nie powiedziała mi złego słowa. Mało tego – w ogóle nie zwróciła na mnie uwagi. Przy jej łóżku siedział bowiem stryj Jerzy i rozmawiali wpatrzeni w siebie jak para gołąbków. Ewidentnie mizdrzyła się do niego, wcinając mielonego z buraczkami, którego widocznie jej przyniósł, bo na szafce stały jakieś pojemniki i bukiet świeżych kwiatów. Byłem w lekkim szoku.
- To twój ojciec?– szepnęła do mnie Gabrysia.
- No co ty. Ojciec nie żyje. To jego młodszy brat.
- Był tu już kilka razy – poinformowała mnie i uśmiechnęła się do stryja, który w tym momencie odwrócił się i zobaczyłem, że ma czerwony policzek, jakby ktoś mu plasnął „z liścia”.
- Cześć – przywitałem się.
- Witaj, młody.
- Co ci się stało? – Wskazałem na czerwony ślad.
- Uśmiejecie się – powiedział i rozpoczął opowieść o klientce, która przyszła wczoraj wieczorem do jego pracowni, by nareperować pierścionek. Była to drobna sprawa, więc stryj z szybkością strusia Pędziwiatra załatwił temat i poprosił raptem dziesięć złotych za wykonaną usługę, bo mu się żal bidulki zrobiło. Była taka niziutka, szczuplutka, istne chucherko. Niestety, kobieta posiadała banknot stuzłotowy i nie miał wydać, a ponieważ obok jest drogeria „Natura”, powiedział:
- Przykro mi, mam same setki, ale może w „Naturze” … - nie dokończył, bo chuchro z całej siły zaserwowało mu pięć palców w policzek i wrzasnęło jak wściekłe:
- Co ty sobie myślisz, staruchu jeden, że ja za dziesięć złotych w naturze będę płacić?
Koniec cz.VII
https://www.twojewiersze.pl/pl/wiersz,TTEuNjI4PzhYOXkyPjZ6NXcyVzY
Część druga
https://www.twojewiersze.pl/pl/wiersz,WzEtNkI4NTk2MDExcDdWOSc0SjE
Część trzecia
https://www.twojewiersze.pl/pl/wiersz,MzFPNl44bzl4MUI4MzU0Mz44UjU
Część czwarta
https://www.twojewiersze.pl/pl/wiersz,PDE8Nko4ZzknMiU4XjQ2NFcxXzc
Część piąta
https://www.twojewiersze.pl/pl/wiersz,ejFoNm04TjlNNDUyRDd4M1I1VDg
Część szósta
https://www.twojewiersze.pl/pl/wiersz,ZzFXNjo4LTl-NWs4KzZTNnM3aDM