Bajka bajką, a rzeczywistość swoje...
latać się nie boję, zamieniam się w ptaka;
już wiem, że kaczątka brzydkie były dwa:
jedno gdzieś tam w baśni, a to drugie – ja.
W kaczym stadzie całkiem bywa mi przyjemnie
- miewam z nich pociechę, tak jak one ze mnie,
wszystkieśmy życzliwe, ale bywa czasem,
jedna drugą dziobnie lub depnie obcasem…
Tylko mnie się czasem dusza trochę trzęsie,
a pióra mam takie… jakby nieco gęsie,
takie do pisania, no i dłuższą szyję,
myślami się często pod obłoki wzbiję…
Skrzydła uwierają, zatem je prostuję
(że znowu ciut dłuższe – ze zdziwieniem czuję)
i już – jak to we śnie – spotykam łabędzie
(czy od tego życie moje lepsze będzie?).
Życzliwe są dla mnie, biorą mnie za swoją,
prawie lecę z nimi… nogi w błocku stoją
i widzę wyraźnie – nie będzie inaczej
- duszę mam łabędzią, ale serce – kacze…
Tu pianie donośne koguta mnie budzi;
sen się skończył, więc wracam
znów do świata ludzi.