odbicie jakiegoś późnego popołudnia
pierwszy i kolejny
w którym nie mogłeś iść do szkoły
od początku liczone swobodne oddechy
bez aparatu na odległość ramienia
wątłe mięśnie jak skrzydła motyla
drżą w bezwietrznym powietrzu
nie umiem napisać o wartości światła
w dojrzewającym spojrzeniu
bólem zaciśniętych warg
czas pomału zabiera wszystko
i umyka przez otwarte okno
kiedy wdziera się chłód
późnymi popołudniami
końce wiążących nici
mocno trzymają przy życiu
przez dłonie rodziców
do końca