Martwy będę szczęśliwszy
odwiedzając mojego najlepszego przyjaciela,
patrzą na tych, którzy samotnie się wypalają,
mam świadomość, że jego już nie ma.
Kiedy był tutaj, miał wielkie plany.
Chciał służyć pomocą, zawsze być blisko,
wspierać ludzi grzechem skalanych,
lecz przyszła choroba, i zabrała mu wszystko.
Gdy patrzę w jego puste oczy,
tracę nadzieję i do walki siłę.
Kiedy widzę jak korytarzem się toczy
mam ochotę krzyczeć: To niesprawiedliwe!
Nie mogę patrzeć jak mój przyjaciel cierpi.
Tam, gdzieś w środku wiem, że wkrótce odejdzie.
Lecz i tak robię to co czuję w głębi,
i pomocy szukam dosłownie wszędzie.
Kładąc się do łóżka, zanurzam się w otchłań.
Nie mogąc się ruszyć, widzę go martwego...
Bezdźwięcznie wykrzykując imię mej pani
wiem co się zbliża. Dzień sądu ostatecznego.
Dzień po tragedii, postanowiłem.
Dzisiaj jest dzień naszego pojednania.
Lecz gdy tylko nóż w rękę chwyciłem,
stop. Chwila zawahania.
A co, gdyby on tego nie chciał?
Pewnie by chciał, żebym był szczęśliwy.
Lecz kim bym nie był, i czego bym nie miał
bez niego wszystko jest puste, na niby.
Moment zacięcia nie trwał zbyt długo.
Jeżeli nie ja, to tęsknota mnie zniszczy.
A jeśli mam wybierać między śmiercią a bólem,
to martwy będę szczęśliwszy.