Psychodela
odrzucając całą zdobytą wiedzę,
kolejny rok przez myśli zabijany,
uciekam w nieznane, uspokajam się i siedzę.
Myślę o wszystkim, czego słucham w szkole.
Że jestem śmieciem, donosicielem.
Mając wielu "kolegów" zdecydowanie wolę
rozmawiać z samotnością, jedynym przyjacielem.
Słuchając wypowiedzi osób, które dawno nie żyją,
odczuwam strach i nieskończoną grozę.
Słuchając jak bez przerwy wrzeszczą i wyją,
powoli popadam w psychozę.
Wyobraźnia chce mnie w maliny wyprowadzić,
wydaje mi się, że na wzgórzu ktoś przez krzaki się przedziera,
lecz co mi może grozić,
skoro tam nic nie ma?
W odpowiedzi od rodziców: "Co też on bredzi?"
wyczuwam nienawiść, niezrozumienie.
Uciekając przed tym, który wciąż mnie śledzi,
znoszę najcięższe z możliwych brzemię.
Lecz koniec jest blisko,
cierpienie życia nie warte.
Wkraczam na śmierci legowisko,
rzucam na stół życia białej flagi kartę.
Teraz nic mi nie grozi.
Opuścił mnie strach, zwątpienie.
Anioł na skrzydłach w górę wynosi,
w jasność zagłębiony odczuwam... nadzieję.