Jesień i jej sukienki
.
Słońce coraz niżej, cienie wydłużyły się w nieskończoność,
zdawało się że tańczą, pulsując w takt muzyki.
Dziergały dzień promieniami światła przedzierającymi się przez gałęzie.
Po koniczynie w niczyje - wyszeptała.
Już dawno wykupiła bilet do ostatniej stacji. Za cienką smugą światła,
za laskiem brzozowym {tam gdzie rosną maślaki}
ktoś grał na skrzypcach... Przestała pląsać wśród wrzosów.
Zasłuchała się... spoważniała. Ból którego nie potrafiła nazwać lepił się do duszy.
Wiedziała, że czas wracać i zamienić sukienkę... na coś cieplejszego.
Otwarła szafę - którą? wisiało jeszcze kilka.
Jak żebrak grosze przeliczała za i przeciw... wyciągnęła rękę by wziąć szarą,
ale przypomniała sobie o brzozach
[ich drobniutkie listeczki były wciąż zielone} więc założyła złota.
Była piękna! Jej rude włosy, kasztanowe oczy, dopełniły całości.
Wiatr otwarł na oścież niedomknięte okno...
Przyniósł niepokoje, wraz z rudo-rdzawym listowiem.
Sypnął jej pod nogi i poleciał w mlecznych mgłach popląsać - przy okazji babim latem oprząść co tylko się da.
Świerszcz za piecem się schował, nie lubił takich klimatów. Był ciepłolubny.
/mroczne myśli siadają obok, mroczne myśli zakładają długie czarne płaszcze./
i wplatają smutki w potargane włosy - mruczał.
Chmury zakwitły smutkiem, brunatne i ciężkie …a ona,
a ona z szalonym wiatrem poszła włóczyć się po polach.
.