żar
powietrze niespiesznie miesza
aromat rozgrzanej oliwy
i ziół rosnących na zboczach
skwierczą kawałki czosnku
rzucane na patelnię przez grecką mamę
wiatr kradnie zapachy i unosi
nad wyjałowione słońcem przestrzenie
patrzę w stronę wzgórz
z których białe domy
spływają falą aż do plaży
omiatam pas morza
i nagle oczy robią się niebieskie
jak obrusy tawerny gdzie między filarami
suszą się ośmiornice a koty snują leniwie
niczym kelnerzy przed sjestą
między nami beztroskie słowa
i barakuda z porannego połowu
uśmiechasz się do niej i do mnie
biorąc kawałki w palce
masz tłustą plamę na koszuli
i wesołe spojrzenie
a ja pewność
że nocą temperatura nie opadnie