Bez
Miłość, nienawiść, ty, ja, oni
To są kawałki tego samego tortu
Przeraża nas ogrom, tak trudny do zrozumienia
Dlatego te starty są tak ogromne, a brak tak bardzo nie do zniesienia
Przestrzeń, której nie pojmiesz, po to by znowu się odbić od ściany
Starania są bezowocne, gdy znowu tylko się potykamy
Czas nas zaciska w swej pięści, ulatujemy mu między palcami
Podajemy się z ręki do ręki,
albo znów odejdziemy, sami
Bezuczuciowo, beznamiętnie, hodujemy małe i duże relacje
Ten bez znów zakwitnie, ale odejdzie gdy przyjdą wakacje
Bo tylko jesteśmy ludźmi, a czas ma nieludzki wymiar
Taki nieludzki, a każdemu każe się kiedyś zatrzymać
Bezużyteczni, tylko niszczymy, my to największy szkodnik
Ziemi już wszystko jedno z jakiej napijesz się słomki
Bezlitośni, dla wszystkich innych i dla siebie samych
Podstawiamy te nogę o którą sami bezradnie się potykamy
Słowa bez pokrycia, to te ulubione, chociaż tak wiele ważą
I jakie to beznadziejne, gdy zawsze wychodzi dokładnie tak samo
Bez zastanowienia, mógłbym pójść za niektórymi w ogień
Ale czy umiałbym się poświęcić tak między prawdą a Bogiem?
Bez znów zakwitnie na chwilę, by rok później pojawić się w tym samym miejscu
Kolejny raz nadejdzie zima a Ty mnie zapytasz dlaczego to wszystko takie
bez sensu