Pod powieką
gdzie beton wyrósł zamiast drzewa;
gruszy parasol cień tam dawał,
w błękicie gdzieś skowronek śpiewał.
W letnie wieczory zapach kwiatów
mieszał się z wonią od złotych pól,
gromadka roześmianych krewnych
wciąż obsiadała w ogrodzie stół.
Jabłka jak wonne, złote kule,
śliw łzy żywiczne, świeże mleko
i ludzie, którzy gdzieś zniknęli…
wszystko to noszę pod powieką…
I czasem spłynie to łzą cichą,
i czasem we śnie – żywi oni,
a rankiem po nich pozostaje
soli okruszek w pustej dłoni…