Wyznanie w deszczu
Dobrze, wiem. Nie potrafię kłamać. Przepraszam. Ja, właściwie to do ciebie. Tak jak wtedy,
pamiętasz? Dlatego nie kupiłem wówczas nic.
A teraz przyszedłem tu, bo wiem.
Wiem tak, jak tylko
można wiedzieć do głębi.
Przyszedłem, aby zapatrzeć się. Wpatrzeć. Zatonąć w źródle twoich ócz.
,
Ale tak, jak tylko się czuje i wie,
ściskając w dłoniach bukiet czerwonych róż.
Bo to można,
tylko tak.
Nie inaczej.
Nie.
Wiem. Nieporadne to słowa rozemocjonowanych chwil.
Albowiem bez ciebie, każdy dzień jest pochmurny
i tkliwy.
Bez ciebie każdy dzień przeszywa cisza,
co niesie perlisty szmer w ogrodzie tym.
Padającego deszczu na płatki bzów. Na zielone liście kasztanów
Wiesz, jakoś mi tak.
Jak tylko może być
właśnie w takiej chwili.
Takiej kroplistej
od łez.
W ciepłych westchnieniach melancholii słońce wychyla się czasem zza chmur, dając nadzieję
na nowy dzień.
Ale znowu. Ale znów...
W cieniu gałęzi piszę. W powietrzu. W zapachu anemonów i malw.
W tęsknocie, w tej tylko,
jaka może być jedynie w takiej chwili.
Jakoś mi tak.
Czy wiesz?
A więc w różach tych. W tej czerwieni rozedrganych ust.
W tym pocałunku.
Właśnie w tym.
I w szeptach. W słowach tych:
Kocham cię.
(Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-02)