Słoń w rajtuzach, czyli rozdmuchane ambicje
SŁOŃ W RAJTUZACH,
CZYLI ROZDMUCHANE AMBICJE
Trudno pojąć to zgoła,
od trąby aż do ogona,
ambitny wąż boa,
połknął całego słonia.
I taki nabzdyczony,
do granic napięty, naciągnięty
i wielce przejęty,
ni to wisi, ni stoi, ni leży,
i w to co zrobił powątpiewa, nie wierzy!
Trochę mu głupio w duchu,
że nie miał posłuchu
dla proroczych słów mamy:
- Mój kochany Zygzaku,
słoni nie jadamy!
Słoń stoi czymś oblepiony,
ściśnięty, nieco zmięty,
niczym w pokrowiec wtłoczony.
Jakaś klątwa, a może cholera;
ciągnie go, uciska, uwiera.
A jak się tylko ruszy,
dźwięk pękającej skóry,
drażni mu obkurczone uszy.
Nieostrym, mętnym wzrokiem
po całej okolicy wodzi,
nie wiedząc: „O co chodzi?”.
A to na końcu jego ogona
dynda się wężowa głowa,
skwaśniała i zniesmaczona.
OooDbija jej się nieprzyjemnie,
przez słonia wiatr wypuszczany,
niesmak zostawiając w gębie:
- Po tej uczcie czuję się podle,
chętnie zwrócił bym to bydle! –
ale prawa dżungli są absolutne,
a w większości bywają okrutne:
„Łatwiej jest połknąć słonia,
niż z pawiem oddać słonia,
zwłaszcza gdy się zwisa
z końca jego ogona!”
Nagle nadeszła słonica,
widzi, że mąż jej potężny,
cały w zygzaki, cętki i pręgi,
dziwnie jakoś się pręży:
- Ale z ciebie kawał łobuza!
Co ty na siebie ubrałeś?
Ty chyba cały w rajtuzach?
Może transwestytą zostałeś?
Człowieku!.....
to znaczy Słoniu!
Czyżby to syndrom średniego wieku?
Słoń tą uwagą żony,
poczuł się urażony.
Napiął się, nabzdyczył i nadął,
i z całych sił zadął!
I jak jakiś pstrokaty guz,
wielki balon na trąbie mu rósł….
i rósł.
Wąż pomyślał, że jego życzenie
zmieniło się w realne zdarzenie
i zaczął ześlizg z cielska słonia,
nagle ze świstem jak nie wystrzeli….
i tyle go widzieli!