Warszawo
trochę smutną, trochę roześmianą.
Czerpie oddech z Twoich płuc,
nasyć mnie sobą, nasyć znów.
Daj kilka słów swojej prawdy,
niewidzialnego oparu rosę,
co opada na rzeszy głowy,
pełne niepokoju, bolesnej niedoli.
Co dasz od siebie Warszawo,
któż Ciebie dogoni,
w skroniach twych Wisła rwie,
wypełnia wyryte wąwozy.
Nadwornym niemal taktem,
krakowskie przemierzasz przedmieścia,
by spocząć pod kolumną,
gaworząc do niejakiego Zygmunta.