Zimowy ton
umazany błotem gdy plucha ,
zerkam nań niewiernie.
Zimnym palcem naznaczony
drżąc pod mrozu dyktando,
kulę się mizernie.
Zaszronionych czasem drzew
trzeszczące chwiejne konary,
ukłon czynią miarowy.
Sunących płatów smętnej kry
w rzecznej cichej wędrówce,
jasny błysk kryształowy.
Odzianych pól w bałwany
rozpostartych niczym klosze,
sterczą czuby widmowe.
Na dachach sopli śpiące piki
czekające z kuli żółtej,
na promienie ogniowe.
Gdzieś daleko od drogi leśnej
odgłosy żywe wyraziste,
sań lakierowanych.
Za kościelnym parkanem
co z cegieł szczerbatych stoi,
dźwięki organów pompowanych.
Tak w całej zimowej nucie
śnieżyc i mrozów arabesce,
tkwi dolina utulona.
Ludzie tu jakby senni
w imię Ojca, Syna, Ducha,
żyją tak w zabobonach.