Krzesło w płomieniach
Odpoczywam
na obcych
drewnianych nogach
Żadna niesforna
drzazga
nie zastrzeli
misternej pończochy
Nieznajomy
punkt siedzenia
nowy ogląd
podczas porządków
domowych szczątek
Futra
Wisiory
Pelargonie
Czczę
nasz mały park
miniatur
na Twoje podobieństwo
Jak mówiłaś
mój obowiązek,
plewić i podlewać
nie uschnąć
szybko z tęsknoty
Zwykłe krzesło
Pomimo
Twojego wyboru
najlepszego obicia
uwiera
twarde plecy
Pamięci
daje
kolejne klapsy
Sądziłaś
tłuczkiem do mięsa
narysowany domek
sprawę błahą
tasak świadkiem
werdyktu
groził
pokrojeniem
ołówkowego ludzika
Wiecznie naprzeciw
nigdy obok
Zabrakło Ci soli
w oku
Gdy niedogrzaną zupę
doprawiały moje łzy
Chleb dla gołębi
okruchy uczucia
dzieliłaś
oglądając obrączki
Może
czekałaś aż odlecę ?
Nie jestem
aniołem stróżem
przeklętych
wyszytych obrazów
wspólnego życia
Wywróżę jeszcze
z koronek obrusa
zdjęcie klątwy
Zrzekam się
spadku
Tego krzesła
Kominek dar przyjął
trzaska współczuciem
Ogrzewam się
ulgą
jak przed laty
Gdy na życzenie
futro czekające
w szafie
mnie utuliło
Kładę
zdrętwiałe nogi
na stół
zmęczone drogą
zmierzającą ku
matczynemu sercu