Dni wstecz
dojrzewał sad papierówek
u podnóża zasiedziałe deski
oferowały wytchnienie przed górą
obok trzepaka rosła huśtawka
konar dwa sznurki opona
schowana w łące
biegałam boso na deszczu
zostawiałam dziecięce ślady
rozróżniałam wszystkie krople
źdźbła łaskotały pięty
z pola wracałam umorusana
grubo po zmierzchu
pośród egipskich ciemności
bywało ciasno często zimno
węgiel w szopie przylegał
codzienność bez masła
i tylko chleb powszedni
nie zawsze
pies przy budzie
szczekał na mrówki faraona
szaflik jak piramida
nie słyszałam kiedy
dorosłość zapukała
zasunęłabym rygiel
Kasia Dominik