Miasto
wszelkie ptactwo rozśpiewane.
Pędzących ludzi alejami,
prą hufce ze snu wyrwane.
I gnają beztrosko przed siebie
po chleba drobne okruchy.
Młodzi i starzy jak w transie,
chełpliwie szybkim ruchem.
Ulice nasiąknięte jazgotem,
wylewają siermiężne machiny.
Karety żelazne, burczące
i ludzie w nich jak z gliny.
Ulepieni, kształtni za szkłem
ze wzrokiem złym na żądanie.
Twarze nijakie, bez formy
czekające jakby na skazanie.
Poranne wiadomości do uszu,
wkładają magnetyczne tranzystory.
Zapach wonny gdzieś w kuchni
dzień zaczyna, pełen pokory.
Coś nowego chyba powstanie.
Jakiś bożek swymi fortelami,
zamieni marne te godziny
na wyprawę z marzeniami.
Miasto umilknie natychmiast.
Zgubi rytm dotychczasowy.
Opadnie kurtyna bezszelestnie,
nastanie " CZAS ODNOWY".