Małpy w oknie Bruegla
Przed nami rozgrywa się kolejny rozdział.
Zanurzeni we własnej krwi i krwi pobratymców
przemieszczają się
żywi i umarli.
Ulice, ruszająca się wzdychająca masa.
Nawet we mgle słychać krzyk dziecka
i szalony śmiech lalki,
o ręce wyrwanej z plastikowego tułowia.
Grupa starców, nastolatka żująca gumę
i panowie pod krawatami
poganiani przez gestapo
wsiadają zgodnie do tramwaju, który
zabierze ich
nie do końca tam dokąd sobie życzą.
Chłopak w krótkich spodenkach
z muzyką na uszach
(i w głowie) biegnie przed siebie,
może w ten mur, który mu zastąpi drogę
prędzej czy później.
Jest spocony, pomimo ogólnie panującego
chłodu. Zagłusza jatkę, rozgrywającą się
wokół, jak tego psa, który chce
odgryźć mu łydkę.
Przed nami kolejny dzień. Młoda kobieta
pcha wózek z głodnym dzieckiem. I głodnym
w jej brzuchu. Korek na
moście. Ciekawe ile ciężkich spraw
przeniesie ten most, ile brzegów nie do połączenia
połączy na zgubę.
Dobrze, że nas tam nie ma. Popatrzyły na siebie
dwie małpy spięte łańcuchem.