Antyspołeczny
Tylko po tym o czym serce marzy.
Tak myślę,
Gdy słowa zbite w nienawistne frazy
Wyznaczają mi razy.
Pytam siebie...
Dlaczego słońce jest zimne,
A księżyc praży?
Wszystkie potwory boją się srebra zdrajcy...
Ja jestem przerażony,
Gdy wracam z tarczą,
Nie na tarczy.
Ileż to już razy?
Czy nie wystarczy spojrzeć na rany,
Żeby wiedzieć, że człowiek jest doświadczony?
Odpowiedz mi.
Ile ciężar życia waży,
Jeżeli każdy dzień dokłada kilogramy...
Jestem wycieńczony,
Lecz nadal zdobywam szczyty.
Wskazówka zegara wyznacza
Trzydzieści po dwunastej.
Noc.
Gwiazdy zbite jeszcze ciaśniej,
W mgławice wrażeń,
Swym srebrem w otoczce jasnej,
Kłują me odrzwia na oścież.
Zabity baranek
Upuszcza mi soki,
Aby ganek mój skropić,
By ten w górze co
Rozjusza obłoki,
Mógł spojrzeć,
I dojrzeć,
Że tu jego giermek
Pisze zamęt
I sieje strofki.
Trzydzieści stopni...
A noc mrozi moją krew,
Także sieć sopli,
Staje pod ciałem,
I czuję się jak jeż,
Choć przecież w jakimś szale-
Pandemii odwrotności,
Choć i ten ból wytrzymałem.
W strachu odparowałem
Szpik z kości,
Aż do ostatniej kropli...
Trzydzieści stopni.
Z ciałem wygiętym w konwulsji
Sierocej samotności.
Trzydzieści srebrnych monet,
Dla każdej potworności,
Jaka gapi się przez firmament
Niedomkniętych odrzwi.
W powietrzu unosi się lament.
Ja na moment przymykam oczy.
W dłoń biorę tarczę,
W drugą talent mroczny
I stawiam życie na szale...
Bo przecież szlak bezowocny,
Jeżeli teraz nie stanę do szranek.
Czuję, że w słabości jestem mocny,
Dlatego wchodzę w ten nocny mankament.
Nie boję się...
Choć lęk mi nie obcy.
Nie zawrócę już z drogi obranej...
Pasterz wyczekuje swej owcy.