X

Logowanie



Zapomiałaś/eś hasła? Przejdź do procedury resetującej.

Muslimowo. Szczypce śmierci

Wiersz Miesiąca 0
wolny
2024-11-08 22:56
Ja tu idę. Ja tu znowu idę. Jestem. Jestem tutaj. Jestem wciąż. Umierając widziałem półprzymknięte
oko swojego własnego ciała. Widziałem siebie w dole. Przed sobą. Obok. Ja, jako: nie-ja. Albo: ja-
on. Albo: ja-ono. Albo…

Moje ciało. Martwa powłoka. Zardzewiała skorupa pełna zeschniętych grud ziemi i w podartych
łachmanach.. Oblepiona, brudna bryła. Pełna blizn, rakowatych narośli.

Na drodze tej mijałem siebie i mijam nadal. W obrośniętych zielskiem bezdrożach. W deszczu.
Albo w słońcu padającym z ukosa.
W tnących jak miecze ostrych smugach promieni Roentgena.

Między gałęziami. W szeleście liści. W wątłych łodygach. Zielonych.
Refleksy nie dające spokoju.
Efekt stroboskopu.
Wywołujące epilepsję migotania i blaski.

Czarny dom. Samotny. Dom umarły. I cichy. Dom, w którym ojciec konał do białego świtu.
I wołał. Wołał, mając zaciśnięte powieki.
I wołał Marię. Nawoływał jakąś niedosiężną i milczącą Marię…

„Mario, Mario!”

I leżał nieprzytomny w rzygowinach
zmieszanych z krwią.
I robił pod siebie, tonąc w coraz większej kałuży.

„Mario, Mario!” –
padało
nieustannie.
W mdłym świetle wiszącej lampy.

Z uporem maniaka.

Z występującą na zimne już usta śliną. Wygięty w łuk doznawał wniebowstąpienia z wytrzeszczem
zdziwionych oczu. Z charczącym oddechem i z wyciekającym z nosa życiem.
Zimne zesztywnienie oblazło sufit i ściany w monotonnym glissando syreny alarmowej.

Na stepie.

Na pustkowiu sinym jak lodowate wargi trupa. Trwająca ewakuacja.
W szarości
deszczowych chmur.

W krzyku upiornej samotności
jakieś upiory.
Lidzie w maskach.

Przedzierające się zwidy
w rozbłyskującym od promieniowania powietrzu.

W mżących pikselach
wysypujących się
z ekranów martwych telewizorów.

Rozkołysane ciężarówki
z szarymi pakami.
Ciężarówki rozchlapujące błotnistą breję w kondukcie.

W żałobnej oprawie wniebowzięcia. Głosy z megafonów. Zachrypnięte zrywy.

Słowa.

Urywane frazy…Trzaski i piski.
Szmery pulsujących,
głośnikowych membran.
Sto razy. Jeszcze tutaj. I jeszcze.
W mroku rozpadliny przecinającej ziemię.

Stada kraczących kruków czarnych jak bezgwiezdna otchłań nocy.

Ciemno. Ciemno.

Ja tu byłem.
I jestem.

Jesteś tu jeszcze?

Widzę, jakby
wystające zewsząd ręce.

Jakieś kikuty wyrastające z ziemi. Spalone

Byłem tu
kiedyś,
będąc jeszcze.

I będąc znowu, nie byłem tu nigdy.

Ale jestem znowu, tak jak ty nie byłaś tu nigdy.
Albo byłaś od zawsze, tylko w miejscu nieistnienia.

Majaki. Majaki.

Zwidy.

Trwająca
nukleosynteza.

Wielki Wybuch. I znowu czarna otchłań. Wirujące dno. Wsysająca wszystko nicość.

W sąsiednim pokoju półmrok.
Na stoliku.
Na biurku stoi głowa z kamienia. Zresztą nie tylko jedna.

Całe ich roje.

Jakieś niedokończone popiersia. Wlepiające wzrok nie wiadomo w co.

Na podłodze lezące truchło w stosie rozsypanych piór i z czaszką jakiegoś ptaka. Jakiegoś dziobaka
bez oczu.

Gdzieś z ukrycia, dochodzi cichy szmer
nieskończonego wzrostu.
Miliony. Miliardy komórek. Tryliony nie wiadomo czego...

Czegoś nie stąd i nie stamtąd…
Czegoś, co zajmuje wciąż nowe obszary...

Na migoczących
ścianach
plamy zacieków.

Kreski popękanego tynku…
Jakieś gestykulacje
w ciągłych powtórzeniach, pertraktacje na migi.

Wśród cienistych sobowtórów rozchodzą się echa szyderczego śmiechu.

Zniża swój koszący lot ukrzyżowana
na strunach powietrza śmierć.
Jest coraz bliżej i oblizuje się lubieżnie.
Z rozwartym szeroko czerwonym łonem. Pulsującym wnętrzem.

Wilgotnym...

Poruszająca szczypcami. Wolno. Bardzo wolno...

Halucynogenne omamy. Głosy w mojej głowie. W głośnikach wielkich radiol nieustanne wezwania.
Komunikaty…

Na piaszczystej drodze.
W szmerze
straszliwej radiacji.

W szumie gorączkowej maligny, przemknęła gdzieś moja umarła już matka.

Przeszła w cichym utajeniu, w sennej godzinie. W piaszczystym pyle, któregoś dnia lata. Wśród
skwaru.

Mijam procesję splątanych ze sobą widm
o jednakowych twarzach. Zamazanych.

Korowód mgielnych oparów
jakiegoś cierpienia.

Przepływają. Płyną. Idą…
Cichym stąpaniem wypełniają pustkę.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-08)

autor

Ocena wiersza

Wiersz nie został jeszcze oceniony.

Oceny tego wiersza są jeszcze niewidoczne, będą dostępne dopiero po otrzymaniu 5-ciu ocen.

Zaloguj się, aby móc dodać ocenę wiersza.





Komentarze

Kolor wiersza: czarny


Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.



Autor poleca


Autor na ten moment nie promuje wierszy
Pokaż więcej



X

Napisz powód zgłoszenia komentarza do moderacji

X

Napisz powód zgłoszenia wiersza do moderacji

 

x
Polityka plików cookies

Nasza strona korzysta z plików cookies. Używamy ich w celu poprawy jakości świadczonych przez nas usług. Jeżeli nie wyrażasz na to zgody, możesz zmienić ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji na temat wykorzystywanych przez nas informacji zapisywanych w plikach cookies znajdziesz w polityce plików cookies. Czytaj więcej.

Klauzula Informacyjna

Szanowni Użytkownicy

Od 25 maja 2018 roku w Unii Europejskiej obowiązuje nowa regulacja dotycząca ochrony danych osobowych – RODO, czyli Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych).

W praktyce Internauci otrzymują większą kontrolę nad swoimi danymi osobowymi.

O tym kto jest Administratorem Państwa danych osobowych, jak je przetwarzamy oraz chronimy można przeczytać klikając link umieszczony w dolnej części komunikatu lub po zamknięciu okienka link "Polityka Prywatności" widoczny zawsze na dole strony.

Dokument Polityka Prywatności stanowi integralny załącznik do Regulaminu.

Czytaj treść polityki prywatności