Między wersami
pokryta kurzem jak cieniem czasu,
nieproszona do rozmowy,
choć w niej tyle zostało do powiedzenia.
Jej strony są zmęczone,
zgięte w miejscach, gdzie ktoś kiedyś chciał zapamiętać,
może uratować jakiś fragment
przed zapomnieniem.
Litery bledną,
jak wspomnienia, które zbyt długo nie były wypowiadane.
Między wersami — cisza.
Ale to nie jest milczenie.
To oddech kogoś, kto wiele przeżył
i nie musi już nic udowadniać.
Zmarszczki papieru
przypominają skórę — suchą, kruchą,
choć wciąż trzymającą się życia.
W środku — chaos i porządek,
nadzieja i rezygnacja,
jak w człowieku, który przeżył siebie samego.
Nie ma końca, tylko zamknięcie okładki.
Nie ma morału, tylko ostatnie zdanie,
które wybrzmiewa długo
po tym, jak zamilknie głos czytelnika.