Na rozkaz twój wybrałem się
Łódź, żagiel, opatrzności dwie
Nie powiesz mi, że ja to wszystko śnię
Z szarości wód kolory wyprowadzał nowy dzień
Poza mną patrol, co wyciąłem w pień
Pozostał w nocy by ostatni honor oddać swej przemocy
Przede mną klejnot twój
Pierścieniem nieba oprawione karaty skał
Twój artystyczny szał
Ozłaca mnie i mną pomiata
Alchemia świata
Tak każdą myśl na jego blask
Przetapiam w tyglu mojej czaszki
Czy po to mnie tu sprowadziłeś?
Nie mogą tego ci wyrazić te tu ptaszki?
Im delikatniej to ujmuję
Tym silniej czuję
Tę wibrację, co zaplata
Wełnę nicości w nitkę bytu
Narkotykiem zachwytu
Zasysa mnie jak plaster miodu
Nektar istnienia bez powodu
Ja to wiedziałem już od progu
Od wód macicznych
Od połogu
Że nie otrząsnę się z nałogu
Szczytuję jak ofiarna owca
Na swym ołtarzu nałogowca