W jaskini samotności.
Gdzie strach odbijał się echem od sufitu
i smutek pełzał po ziemi.
Przeraźliwy chłód odrzucenia przenikał do szpiku kości.
Oczy już się przyzwyczaiły do braku światła,
nie miały nadziei.
Każde niosło w dłoniach swoją świeczkę,
która ledwo się tliła, przechylana ciągiem jaskiniowego podmuchu.
Już prawie zgasły.
Wątłe były,
samotne i bez wiary.
W jaskini byli inni.
Wszyscy potykali się o porozrzucane marzenia o miłości i bliskości.
Stalaktyty wbijały się w serca.
Niektórzy je usuwali,
inni nosili z upodobaniem na tarczy,
niechcąc za nic się rozstać z narzędziem zbrodni.
Na środku siedział Platon
i prawił o ideach.
Szli osobno najpierw,
podchodząc kolejno do różnych cieni,
podając swoją świeczkę.
-,,Nie dziękuję".
- ,,Nie jesteś w moim typie".
- ,,Najpierw ( …) * wstaw dolne.
-,,Miłość nie istnieje".
Itp.
I tak szli-między tłumem światów,
które nie chciały ich przyjąć do siebie.
Bo każdy ma swój świat, ale wspólny stworzyć-trudna sprawa.
Nagle z impetem wpadli na siebie,
Zderzyli się bajaniem o Argo,
która zawiozła ich do wspólnego portu.
Teraz trzymają swoje świeczki razem.
Jest jaśniej i cieplej.
Widać marzenia na klepisku,
można wybrać te, które są im bliskie wspólnie.
Dotrą tam razem.
Wyjdą z jaskini.
Nawet Platon ich nie powstrzyma.