Depresja
Czuję że nie daję rady.
Życie moje bezsensem,
Pełne złych wyborów i marzeń mych zdrady
Stapiam się z szarością
Jej częścią marną się czuję
Na życie patrzę przez jej pryzmat
Zadowolenia bezskutecznie wyczekuję?
Każdą chwilę marnuje z rozkoszą,
Wiem do czego czasu utrata przybliża
Nie uniżam się nad swym losem
Bo śmierć poniosłem już dawno
I po raz kolejny polegnę dzisiaj
Weźcie mnie diabli! Albo Anieli - jedno mi wszystko,
Zabierzcie mą duszę do nicości, dajcie spowić się ciszą
Niech dzień mój nastanie, finał poczęcia tego losu.
Niech zapanuje w końcu harmonia
I ucichną krzyki chaosu
Oczekiwania, marzenia, nadzieje - jakież płytkie to jest wszystko.
Czy lepiej pławić sie w luksusach?
Czy żyć na równi z tymi co im nie wyszło?
A może gonić swe pasje i dążyć do ich spełnienia?
Czy ze spełnionymi marzeniami, lżejsza będzie dla mnie ziemia?
Cmentarze pełne są nędzarzy pośród których leżą bogaci,
Czy może bogaty to ten co wraz ze śmiercią nic innego nie traci?
Jaki sens ma jestestwo i dokąd wszystko to prowadzi?
Czy ma znaczenie że zgniję w rowie, albo w drewnianym pudle, co je ktoś rytualnie okadzi?
Może dam sobie na wstrzymanie i poobserwuję jeszcze ten teatrzyk.
Niech dalej mnie życie doświadcza i samo da mi śmiertelny zastrzyk.
Ja jako zbłąkany wędrowiec, Obiecuję nie skonać z własnej woli
Poczekam aż to wszystko wokoło - samo się do końca spier**li.