Zuchwałym być
po spirali zgrabnych piruetów,
wielki liść klonu opadł. Zanim autobus
przyjechał, z lekkim podmuchem
wiatru, jak pajączek do mnie przydreptał.
- Weź mnie ze sobą - Pewny
siebie, zamruczał.
- Nie mogę wszystkich liści
zabierać do domu. -
- Wszystkich nie, nawet nie chcą,
ale ja chcę i mnie możesz. -
- A dlaczego? - Na zuchwałego liścia ze
zdumieniem zerkam. Ani żółty ani
bordowy, jakiś dziwny, zielono-brązowy.
- Włożysz mnie między wersami, jak
za czasów dzieciństwa, kiedy łąkami
i lasem twoje książki pachniały. -
- Już z tego wyrosłam. -
- Tym bardziej jestem ci potrzebny, może
odświeżysz zapach marzeń zwiewny. -
Autobus podjechał.
- No dobrze...- Zniecierpliwiona z chodnika
go podniosłam.
Zapachniało z mojej kieszeni.