Szał
Kiedy mnie przerasta wszystko, co jest duże
Gdy marzę, by tonąć i to w płytkiej wodzie
Mam za nic człowieka, na żywot marudzę
I nie cieszy hamak wieczorem w ogrodzie
Przylatują do mnie klucze czarnych ptaków
Nadciąga też burza, zazwyczaj straszliwa
Sam schodzę ze wszystkich poznanych mi szlaków
Nim szaleństwo we mnie zacznie kosić żniwa
Niepotrzebne teraz twoje towarzystwo
Kiedy we mnie płonie wciąż rosnąca zorza
Spali nawet duszę, jeśli znajdzie żywą
Jestem w sobie sroższy niż wzburzone morza
Wniwecz się rozbijam, w gruz obracam światy
Wściekły akt szaleństwa roztrzaska nas dwoje
Zwiał spłoszony anioł — braciszek skrzydlaty
Gdzie się podział rozum, gdzie królestwo moje
Przez skórę wyłazi ostry swąd płomieni
Słychać ze mnie lament konających blasków
Duszę porwał smutek, bije żal z przestrzeni
W żyłach płynie strumień zaognionych piasków
Witold Tylkowski