Jucha i żółć
kaca we mnie wzbudzając,
tyle że moralnego.
Kolejny raz mi odwala...
Dzień jak co dzień w chorobie.
Znów szkło emocji połykam
juchą i żółcią pogardy
do siebie samego rzygając.
Stryczek czeka, wciąż szepczą
głosy, co są ze mną zawsze.
Ponownie normalność umiera,
wszak to ja sam ją zabijam...
Na nic leki, terapia.
Na nic miłość, nienawiść,
gdy rozkaz sobie wydany
nie jest w stanie już spętać;
Szaleństwa, które jest we mnie...