intelektualistka na plażowym szla(g)ku cz.1
Idę przed siebie wkurwiona, bo miało być sielsko, anielsko i cicho. Nie jest. Przede mną jakaś przedstawicielka rodzaju żeńskiego w krótkich spodenkach. Z łydek wypadają jej czarne włosy, aż kręci mnie w nosie. Pomyślałam : Ta to ma tylko lustro z widokiem na twarz.
Ciągnie za rękę wściekłego bachora, który krzyczy coś o nadmuchiwanym krokodylu. Jak dobrze, że mnie wystarcza tylko jedna, mała, niepozorna książka. Od plaży dzieli mnie jakieś pięć minut. Wylewa się na mnie następna fala ze strony przeciwnej, osobnicy ze swoimi małymi kopiami, które wyją jak syreny przeciwlotnicze, bo są głodne…
Jezu! Jak oni mogą nazywać to urlopem? Od czego?
Piasek jest za gorący, ale zniosę, byle jak najdalej od tych człekokształtnych plażowych dandysów.
Ożeż, kurwa mać, a ta co? Zapomniała, że nosi się normalne bikini, a nie cała dupa na wierzchu? Aż wzięło mnie obrzydzenie, nawet nie chcę się bliżej przyglądać! Ma jakieś dwadzieścia lat, chuda tyczka. I pewnie 75 B. Chamstwo w biały dzień. A ten jej gach? Skąd go wytrzasnęła? Wygląda jak z komiksu o Tytusie! Nie! No, kurwa, nie wytrzymam.
Nie da się czytać w takich warunkach!